Dawno nie widziałam w filmie tak irytującej postaci jak Jenny Moran. Kobieta ma wiernego, kochającego męża, dzieci, pracę, dom - w zasadzie wszystko, o czym można marzyć - ale rozpierdziela to wszystko, bo nagle zaczęło jej się nudzić w tym idealnym domu. Wszyscy wokół przez to potem cierpią. Mąż ma nasrane w papierach, bo skłamała żeby się z nim rozwieść, dzieci mają rozpieprzone życie rodzinne, matka się załamała, żona doktorka nie żyje - wszystko przez rozkapryszoną Jenny, której się marzą romanse, ale to ona ma być biednym misiem. Wchodzi w rolę ofiary, żeby wszyscy się nad nią użalali. Nie jestem w stanie pojąć, czemu ten biedny mąż z nią wytrzymywał w ogóle.